Uwaga, straszy

Jerzy Liniewicz, [email protected]

Fachowiec Lubelski to pismo, które niesie w sobie pewne niewyartykułowane wprost, ale związane z tym, o czym piszemy, treści. Bywa tak, że jakiś praktyczny tekst/temat aż się prosi, by spojrzeć na niego „filozoficznie” i próbować zobaczyć, co się kryje głębiej. A kryje się wiele…

Impuls, by Fachowiec Lubelski przekraczał „surową” tematykę budowlaną i wgryzał się mocniej w problem poczułem, kiedy zająłem się przygotowywaniem „Dwugłosu” – w tej rubryce fachowcy mogą swobodnie wypowiedzieć się na dany temat. Tym razem jest to kwestia presji niskiej ceny na rynku, co jest szczególnie widoczne w przypadku inwestycji realizowanych w ramach przetargów/zamówień publicznych. A presja jak najniższej ceny ma negatywny wpływ na prowadzone inwestycje (te często nie są realizowane na odpowiednim poziomie), ale traci na tym i rynek budowlany (rentowność/rozwój firm, płace pracowników), i gospodarka jako całość. Nie jest wesoło, kiedy się słucha takich rzeczy. Przetargi przetargami, cena ceną, ale chodzi o to, by „złapać” zasady kierujące życiem społecznym i gospodarczym i zobaczyć, jak wykorzystywane są zasoby inwestycyjne (ludzkie talenty, czas, pieniądze). Tu się wszystko zaczyna. Kiedy zastanawiałem się, co o tym napisać, przeleciało mi przez głowę mnóstwo banalnych słów raczej zaciemniających sprawy, a nie je wyjaśniających. I nagle mnie „oświeciło”. Owo „oświecenie” nie jest zapewne absolutne (nie wyjaśnia absolutnie wszystkiego i w sposób absolutny), ma też rys subiektywny (to lubię!).

W ramach iluminacji zobaczyłem dwa duchy! Nie takie z horrorów – mgliste albo w stylu zombie, jęczące, pojawiające się z zaskoczenia, chcące wyssać ludzkie mózgi – lecz duchy poruszyciele (spiritus movens), siły sprawcze ludzkich poczynań. Te także straszą, a ludzkie mózgi opanowały już dawno i tam właśnie, a nie w nawiedzonych domach, zamieszkują. Pierwszy to duch minimalizmu, drugi – duch megalomanii. Oba duchy, by realizować swoje cele, posługują się ludźmi. Wyznawcy pierwszego ducha to minimaliści, drugiego – megalomani. Wielu minimalistów i megalomanów ma wpływ nie tylko na życie własne, ale i publiczne. Wielu z nich to osoby wysoko postawione: są w polityce, biznesie, kulturze. Dlaczego „budowlanka” miałaby być od nich wolna? Nie jest.

A kim są ci „uduchowieni” ludzie? Podaję za ulubionym Kopalińskim: Minimalista – człowiek poprzestający na minimalnych, najmniejszych, najskromniejszych wymaganiach, planach, aspiracjach. Minimum – najmniejsza możliwa (niezbędna albo wymagana) ilość albo wartość; najmniej. A czy presja najniższej ceny (płacy za pracę) to nie ukłon w stronę minimalizmu? Takie podejście nie pozwala w pełni rozwinąć się społeczeństwu i gospodarce. W świecie budowlanych inwestycji przejawia się to m. in. w tak istotnych kwestiach, jak minimalistyczne wzajemne oczekiwania i zobowiązania stron, procedury decyzyjne i sprawy finansowe. Wówczas pieniądz nie płynie aż tak wielkim strumieniem, jakim mógłby, wykonawcy narzekają na minimalnie płacących inwestorów, pracownicy psioczą na minimalnie płacących szefów i każdy chodzi wkurzony. Marność nad marnościami. A co z duchem megalomanii (megalomania – mania wielkości – znowu Kopaliński)? Ten też – za sprawą swych zwolenników, megalomanów – ma się dobrze. I prowadzi w stylu megalomańskim liczne inwestycje. Wtedy wielkie pieniądze „idą” nie tam, gdzie są naprawdę potrzebne. Trafiają do instytucji nie budujących realnej wartości społecznej, lecz mających poczucie wielkości, misji i… „poparcie góry”. Tacy beneficjenci są, bo są, ktoś (za podszeptem stosownego ducha) tak zdecydował i dał im kasę. A jak dają, to brać. I każdy chodzi zadowolony. Żyć, nie umierać. Tak umacnia się potwornie (brrr) kosztowny świat nadętych planów, gry pozorów, bezcelowości.

Między tymi skrajnościami jest jeszcze duch rozwojowego planowania (liczący się z ludźmi i możliwościami) i jego wyznawcy, którzy na szczęście nie wywiesili białej flagi…