Szkolnictwo zawodowe – szanse i perspektywy

Dariusz Marciniak[email protected]

O możliwościach rozwoju szkolnictwa branżowego i jego barierach z Mariuszem Banachem, zastępcą prezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania w imieniu Fachowca Lubelskiego rozmawia Dariusz Marciniak.

Dariusz Marciniak: Panie prezydencie, wszyscy wiemy, że szkolnictwo zawodowe potrzebuje zmian, które spowodują odwrócenie niekorzystnych tendencji.

Mariusz Banach: To prawda, problem mamy od lat, a u jego źródła jest kilka przyczyn. Za najważniejsze uważam dwie. Pierwsza to pomysł – chyba trochę ideologiczny – że wszyscy mają skończyć studia i w związku z tym najlepsze dla nich są licea ogólnokształcące. W efekcie zagadnienia związane ze szkolnictwem zawodowym i technicznym przeszły gdzieś na plan dalszy. Druga związana jest z tym, że w pewnym momencie ktoś, kto wybierał szkołę zawodową (wtedy się jeszcze tak nazywała), zamykał sobie ścieżkę kariery naukowej, bo po jej ukończeniu nie mógł kontynuować nauki. W ostatnich latach to się zmieniło, co zawdzięczamy dwóm reformom szkolnictwa zawodowego, które nazwały szkolnictwo zawodowe szkolnictwem branżowym i wprowadziły dwa jego poziomy. W 2021 r. będziemy mogli tworzyć szkoły branżowe drugiego stopnia i będzie można zakończyć je egzaminem maturalnym, tak jak kiedyś. Największe nadzieje na rozwój szkolnictwa branżowego i technicznego wiążemy jednak z rozwiązaniem problemu uczenia dualnego wzorowanego na tradycji rzemieślniczej – uczeń wiedzę teoretyczną zdobywa w szkole, a praktyki uczy się w zakładzie pracy. W kraju tę nadzieję dopiero odkrywają, my w Lublinie szkolenie dualne prowadzimy od lat. Na przykład Zespół Szkół Budowlanych co roku współpracuje z trzydziestoma firmami, w których młodzi ludzie, głównie chłopcy, tak naprawdę uczą się na budowach. Mało tego – są zatrudniani jako pracownicy młodociani.

DM: Co to znaczy?

MB: To znaczy, że dostają normalnie od firmy wynagrodzenie. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w Zespole Szkół Transportowo-Komunikacyjnych (dawna „kolejówka”). Tam doszło nawet do tego, że kolej – cierpiąca na duże braki kadrowe – proponowała uczniom, którzy chcieliby się z nią związać, comiesięczne stypendium (co roku większe o kilkaset złotych) i gwarancję zatrudnienia. Takich propozycji dla uczniów szkół zawodowych w Lublinie jest wiele, a mimo to w tym roku w mieście funkcjonuje osiem klas zawodowych. A mogłoby kilkadziesiąt. I ponad wszelką wątpliwość nie jest to problem naszej oferty edukacyjnej. Źródłem problemu jest stereotyp kulturowy, przekonanie, że do szkoły zawodowej albo technicznej idą ci, którzy źle się uczą.

DM: Brakuje może kultu pracy fizycznej i szkolnictwa zawodowego, który jest obecny w szkolnictwie niemieckim. Tam to, co nazywa Pan nauczaniem dualnym, wpisane jest w ustawę i realizowane w oparciu o cechy, instytucje rzemieślnicze.

MB: W Polsce nauczanie dualne również jest już bardzo wyraźnie wpisane w ustawę i w szkołach będzie wręcz wymagane. Jest jednak jakiś problem kulturowy, który utrudnia jego rozwój. Musimy naprawdę długo pracować, żeby zmienić postrzeganie kształcenia zawodowego. I to nie nad uczniami, ale nad ich rodzicami.

DM: Problem ten chyba nie dotyczy studiów politechnicznych, ale typowych szkół zawodowych. Tymczasem na rynku pracy, zwłaszcza budowlanym, najbardziej przydaliby się w tej chwili absolwenci tych drugich. Jakie propozycje miasto ma dla uczniów, którzy mogliby ukończyć edukację na poziomie dawnej zawodówki lub technikum?

MB: Od dziesięciu lat promujemy szkolnictwo zawodowe, rozdając uczniom materiały dotyczące szkół technicznych i zawodowych w Lublinie z płytą, na której znajdują się filmy reklamowe poświęcone zawodom nauczanym w poszczególnych szkołach. Ciągle ją aktualizujemy, bo pojawiają się nowe propozycje. Mamy szkoły świetnie wyposażone technicznie. Trochę środków na ten cel wyłożyliśmy sami, natomiast szkoły realizowały bardzo dużo programów unijnych, po realizacji których zostawał w nich dobry sprzęt. Na przykład dziewczyny, które kończą w Lublinie szkołę fryzjerską, bardzo dobrze wiedzą, że w naszym mieście nie ma zakładu fryzjerskiego, który by miał sprzęt takiej jakości, jaki jest w naszej szkole. Do naszych szkół przychodzą także studenci mechatroniki, żeby zobaczyć i popracować na obrabiarkach CNC, bo na uczelni ich nie ma. Oferta i zaplecze nie stanowią więc problemu. On tkwi gdzieś w stereotypach i postrzeganiu szkolnictwa zawodowego. Pytałem nawet osoby zajmujące się jego promocją, czy do szkoły zawodowej posłali swoje dzieci. Jeszcze takiego przypadku nie spotkałem. Tutaj jest problem.

DM: Zniszczono to, co było kiedyś?

MB: Tak. Trzeba sobie zadać pytanie, czy dzisiaj marzeniem młodego człowieka, który kończy gimnazjum czy szkołę podstawową, jest praca fizyczna na budowie. Otóż nie. Woli skończyć jakiekolwiek studia, często płatne, po ukończeniu których zostaje z niczym. Wiele takich osób spotkać można na KKZ-ach (Kwalifikowanych Kursach Zawodowych). To pozostałość z poprzedniej reformy szkolnictwa zawodowego, dzięki której – w zależności od zawodu i specjalizacji – w ciągu kilku semestrów (najczęściej dwóch) można zdobyć jakiś zawód. Dużą liczbę słuchaczy tych kursów stanowią studenci kierunków humanistycznych, bo zrozumieli, że nie znajdą po nich pracy. Przychodzą więc do nas, bo wiemy, których fachowców aktualnie brakuje. Niedawno na przykład miałem spotkanie z panią zajmującą się klastrem modowym, pewną, że gdyby miała 1000 CV szwaczek, to w ciągu miesiąca znalazłaby im pracę w Lublinie i województwie lubelskim. Z 1000 CV budowlańców byłoby tak samo, a pewnie jeszcze łatwiej, bo brak rąk do pracy jest tu naprawdę duży.

DM: Co w takim razie należy zrobić, żeby zmienić pewne stereotypy i sposób postrzegania szkolnictwa zawodowego?

MB: Po pierwsze, pracować z rodzicami. Po drugie, wprowadzić pewne rozwiązania systemowe, bo sam rynek tych zmian nie spowoduje, a tak wcześniej zakładaliśmy. Gdyby jednak dzisiaj pojawiła się ustawa, zgodnie z którą na studia politechniczne łatwiej dostać się po technikum, to szybko zapełniłyby się one uczniami. Przecież jeśli ktoś ma zamiar studiować na przykład mechatronikę (nasza politechnika ma taki kierunek, bardzo zbieżny z tym, czego uczymy w dwóch szkołach: na ulicy Magnoliowej i Zemborzyckiej), to absolwenci szkół technicznych są dużo lepiej przygotowani do zawodu mechatronika niż absolwenci liceum. To jest poza wszelką dyskusją. Uczciwe wydaje się więc, żeby uczelnie politechniczne mogły dawać dodatkowe punkty za wykształcenie kierunkowe. Uczelnie oferujące studia, powiedzmy chemiczne, przyznawałyby dodatkowe punkty absolwentom techników chemicznych itp. Dzisiaj tego nie ma.

DM: System dualny to system rzemieślniczy. Nie można wejść we współpracę z izbami rzemieślniczymi i cechami?

MB: Z izbami jak najbardziej tak, chociaż trzeba przyznać, że niechętnie wchodzą we współpracę ze szkolnictwem publicznym. Mają własny system kształcenia i tego się trzymają. Zdarza się jednak, że pracodawcy poszukujący rzemieślników określonej specjalności przychodzą do nas z propozycją stworzenia swoich klas – w Technikum Chemicznym i Przemysłu Spożywczego swoją klasę dla cukierników i piekarzy chce na przykład otworzyć Auchan.

DM: A pracodawcy? Najchętniej zatrudniliby pracownika wykształconego i przygotowanego do zawodu, mogliby więc w niego zainwestować.

MB: Takie działania już w Lublinie realizujemy. Podejmujemy w tej chwili współpracę z poszczególnymi pracodawcami (niestety, z każdym z nich trzeba rozmawiać oddzielnie, szczególnie z klastrami). Namawiamy ich, żeby wchodzili do naszych szkół. Teraz w ramach tzw. godzin do dyspozycji dyrektora szkoły będą mogli proponować tematy, które trzeba realizować na poszczególnych lekcjach. Wydaje się, że dla dużych pracodawców, w sytuacji kiedy tak bardzo brakuje pracowników, to rozwiązanie najbardziej korzystne. Zdajemy sobie jednak sprawę, że taki rodzaj współpracy nie dotyczy największych pracodawców. Tych, którzy budują u nas hale magazynowe na kilku hektarach czy otwierają nowe fabryki. Niestety, do ich obsługi potrzeba tylko kilkanaście osób, ponieważ wszystko jest zautomatyzowane. Na temat szkolnictwa zawodowego i technicznego warto rozmawiać z tym biznesem, który nazywa się średnim.

DM: Ale w branży budowlanej ten średni nigdzie nie jest zrzeszony, nie ma organizacji zawodowych, które pozwalałyby prowadzić długofalowe działania.

MB: Tutaj dotykamy problemu, który jest barierą dla rozwoju szkolnictwa dualnego. Łatwo byłoby je organizować z dużymi pracodawcami, z małymi i średnimi jest trudniej. Staramy się „obejść” tę barierę, współpracując na przykład z Lubelską Izbą Gospodarczą i kilkoma instytucjami samorządowymi, w których grupują się mali i średni przedsiębiorcy. Od lat dostarczają nam listę najbardziej potrzebnych dla nich zawodów (aktualnie 90% oferty szkół zawodowych pochodzi od pracodawców). Tylko że potem to wszystko rozbija się o wybory młodych ludzi i ich rodziców, o pytanie: „Co chciałbym robić w życiu?”.

DM: Da się to zmienić?

MB: To się zmienia, ale nie da się tego zrobić z dnia na dzień. W szkołach zawodowych i technicznych co roku przybywa nam około 10% uczniów. Trend negatywny został więc odwrócony, ale nie we wszystkich miastach w Polsce. Gdy w Lublinie stosunek osób uczących się w liceach do tych w szkołach zawodowych i technicznych wynosi 50% do 50%, w Warszawie na przykład 70% do 30%. Przyrost liczby uczniów obserwowany jest zwłaszcza w technikach, w dużej mierze to zasługa poziomu nauczania. Kilka naszych szkół technicznych ubiega się o tytuł najlepszej szkoły w Polsce. W rankingu stu najlepszych techników w kraju, sporządzanym przez Perspektywy, w tym roku mamy cztery szkoły: technikum budowlane, hotelarskie, kolejowe i elektroniczne. To ostatnie kilka razy było na podium, a dwa razy stało na jego najwyższym stopniu. Inne szkoły też zaczynają coraz większą wagę przywiązywać do poziomu kształcenia, ale powtarzam – zmiana postrzegania szkolnictwa zawodowego to proces. Przez lata deprecjonowano jego wartość i teraz trzeba lat, żeby ją przywrócić.

DM: Jednak fakt, że zmiany postępują, powinien chyba napawać nas optymizmem?

MB: Oczywiście. Także i to, że rynek pracy – który jest bezwzględny – będzie nam w tym wszystkim pomagał. Potrzeba na nim pracowników bardzo różnych. Nie tylko w branży budowlanej. Mamy obecnie w Lublinie na przykład szkołę, która przymierza się do odbudowania zawodu optyka, bo na rynku jest duże zapotrzebowanie na takich specjalistów.

DM: Cały czas rozmawiamy o kształceniu młodych osób, a przecież na rynku pracy są też dorośli, którzy chcieliby się dokształcić, przekwalifikować. Co miasto może im zaoferować?

MB: Mamy w Lublinie dwa Centra Kształcenia Ustawicznego z całą gamą zawodów, które prowadzą zajęcia w systemie dziennym, wieczorowym i zaocznym. Obecnie kształci się w nich około 500 słuchaczy, to nie mało. Nauka w nich jest bezpłatna.

DM: Są jakieś zachęty dla tych, którzy chcą zmienić zawód, dokształcić się? Może programy unijne?

MB: Nie możemy dopłacać słuchaczom, nawet w ramach projektów unijnych, bo jeżeli chodzi o oświatę, z założenia nie są one komercyjne. Sam brak opłat za dokształcanie jest już jednak dla pracodawcy, który chce dokształcić pracownika, dużym bonusem. Nie musi sam organizować szkolenia ani sam go finansować. Jeżeli ktoś chce z tej oferty skorzystać, wystarczy wejść na stronę Urzędu Miasta, wybrać zakładkę oświata i poszukać szkoły dla siebie.

DM: Pracodawca może do takiej szkoły oddelegować pracownika?

MB: Tak. Również na kursy kwalifikacyjne, są świetne i jest ich wiele. Chyba nie ma branży, dla której nie mielibyśmy jakiejś propozycji. Także w systemie dualnym.

DM: Pracodawca może więc być „mistrzem”, na wzór tradycji cechowej?

MB: Dyrektorzy szkół zawodowych i technicznych są otwarci na przedsiębiorców, na ich propozycje i oczekiwania związane z wykształceniem przyszłych pracowników. Rozmawiamy o tym, jak ich przygotować. Jest z tym coraz łatwiej. Nawet kuratoria oświaty coraz częściej zgadzają się na to, żeby zajęcia techniczne, zawodowe (również w szkole) prowadzili fachowcy bez przygotowania pedagogicznego. Gdy się przyglądam strukturze zatrudnienia w naszych szkołach zawodowych, to widzę, że najczęściej osoby uczące zawodu pracują jednocześnie w swojej branży.

DM: A to podnosi powiązania z rynkiem i jakość szkolenia.

MB: Tak, bo jeżeli dzisiaj ktoś zna się trochę na informatyce i pracuje na etacie z wynagrodzeniem 2500 zł, to szuka możliwości dodatkowego zarobkowania w branży. A wtedy sam się dokształca.

DM: Na koniec jeszcze zapytam o cele, które miasto chciałoby zrealizować przez najbliższą kadencję w zakresie szkolnictwa branżowego.

MB: Chcielibyśmy, żeby szkolnictwo branżowe rzeczywiście funkcjonowało przy każdym technikum. Do tej pory mieliśmy tylko kilka klas branżowych, mimo że co roku szkoły taką ofertę przedstawiają. W tym roku największe technika – kształcące po kilkuset uczniów – oferują jedną albo dwie takie klasy, zakładając, że chętnych i tak nie będzie. Większy nacisk chcielibyśmy położyć też na rozwój doradztwa zawodowego. Jego dotychczasowa formuła wydaje się być niewystarczająca, bo uczniom ostatnich klas gimnazjum czy liceum organizuje się dziesięć godzin takiego doradztwa w ciągu roku szkolnego. Powinno być więcej.

DM: Być może ta reforma, czyli powrót do szkół ośmioklasowych, to ułatwi?

MB: Nie. Raczej utrudni, bo uczniowie będą tę decyzję musieli podjąć o rok młodsi, czyli jeszcze mniej świadomi.

DM: Czyli praca z rodzicami?

MB: Zdecydowanie tak. I doradztwo zawodowe.

DM: Dziękuję za rozmowę.